poniedziałek, 22 lutego 2016

Ukraina: polityczny reset, przewrót oligarchiczny czy pałacowa intryga?

Podjęta w ubiegłym tygodniu próba usunięcia szefa rządu przez partie koalicyjne i prezydenta zakończyła się niepowodzeniem. Warto przyjrzeć się bliżej, dlaczego doszło do tego przesilenia by ocenić, co tak naprawdę stało się w ukraińskim parlamencie 16 lutego. I co się dalej będzie działo dalej - czy Ukrainie grożą przedterminowe wybory lub długotrwały konflikt pomiędzy prezydentem i premierem? Czy zahamowane zostaną reformy i wstrzymana zostanie współpraca z MFW i innymi donorami wspierającymi gospodarkę ukraińską?

Wydaje się, że nie ma podstaw do dramatyzowania sytuacji. Mimo wzburzenia w mediach i w środowiskach politycznych prących do nowego rozdania, zwraca uwagę, że zagranica - zwłaszcza USA i inne kraje zachodnie odniosły się do wydarzeń w Kijowie raczej spokojnie. Również rynki oceniły to kontrolowane ukraińskie przesilenie bez nadmiernych emocji, obawiając się zapewne, że każdy bardziej radykalny jego wariant mógłby być gorszy dla gospodarki.


Przyczyną postawienia w parlamencie kwestii wotum nieufności dla rządu było narastające niezadowolenie społeczne z jego polityki. Doprowadziło to do załamania poparcia dla rządu, zwłaszcza dla premiera Arsenija Jaceniuka i jego partii Front Ludowy, która – przypomnijmy - wygrała jesienią 2014 wybory parlamentarne. Obecnie - 70 proc. ankietowanych domaga się dymisji premiera, tylko 1 – 2 proc. wyborców można zaliczyć do jego twardego elektoratu.

O podanie do dymisji zaapelował także prezydent Petro Poroszenko od dawna pozostający w mniej lub bardziej skrywanym konflikcie z premierem. W swoim apelu prezydent retorycznie pytał, czy skuteczne reformy może prowadzić rząd, który nie cieszy się poparciem współobywateli. Oczywistą intencją szefa państwa było spacyfikowanie narastającej frustracji w kraju oraz odzyskanie zaufania Zachodu poprzez dokonanie zmian w kierownictwie rządu. Motywem do otwartego wystąpienia przeciwko premierowi była również obawa o to, że prędzej czy później niepopularny rząd pociągnie za sobą na dno także polityczne zaplecze prezydenta. Listopadowe wybory lokalne pokazały, że rosną w siłę ugrupowania populistyczne, a na wschodzie i południu kraju konsolidują się środowiska opozycyjne wywodzące się z obozu zbiegłego z kraju, byłego prezydenta, Wiktora Janukowycza.

Premier Jaceniuk nie dostosował się jednak do oczekiwań opinii publicznej, prezydenta i większości zaplecza parlamentarnego rządu. W parlamencie, wbrew oczekiwaniom, zabrakło głosów dla wotum nieufności. Zabrakło przede wszystkim głosów opozycji, której większość uznała, że spór o dymisję jest konfliktem wewnętrznym w obozie władzy. Zabrakło też jednomyślności w partii prezydenckiej, gdzie grupa wpływowych polityków z najbliższego otoczenia prezydenta nieoczekiwanie wstrzymała się od głosu. Dymisji rządu nie poparła też grupa deputowanych powiązanych z oligarchami. Dało to powód do spekulacji, że wielki biznes – niezależnie od swych politycznych sympatii – opowiedział się po stronie status quo, sprzeciwiając się przyspieszeniu reform, zwłaszcza możliwości bardziej zdecydowanej walki z korupcją.

Odpowiedź na pytanie, w czym tkwi źródło utraty społecznego poparcia nie wydaje się skomplikowana. Rząd nie spełnił oczekiwań wyborców liczących na szybką poprawę sytuacji gospodarczej, przezwyciężenie korupcji oraz na pojawienie się perspektyw na zwycięstwo w walce z rosyjskim agresorem. Inna rzecz, czy te oczekiwania były możliwe do spełnienia. Wojna na wschodzie kraju, załamanie gospodarcze będące jej rezultatem - uczyniły misję Jaceniuka prawdziwą „mission impossible.

Nie jest to jednak cała prawda. Opinia publiczna na Ukrainie, wielu parlamentarzystów oraz najważniejsi partnerzy zachodni mają uzasadnione wątpliwości co do tempa przebiegu procesu reform w tym kraju. Przez cały rok działalności rządu towarzyszyły mniejsze lub większe skandale korupcyjne. Członkowie nowego rządu - łącznie z premierem - nie umieli, albo nie chcieli działać w sposób przejrzysty dla opinii publicznej, wpadali – rozmyślnie lub nie – w koleiny tradycyjnego od czasów prezydenta Kuczmy modelu rządzenia polegającego na dzieleniu wpływów w gospodarce, a nie modelowaniu rzeczywistości na wzór europejski. Burzliwe relacje między prezydentem i premierem na Ukrainie, a także współpraca i rywalizacja stworzonych przez nich partii mało przypominają programowe koalicje czy międzypartyjne spory w Europie.

Nie można jednak twierdzić, że reformy na Ukrainie to tylko gra pozorów, jeśli nawet większość z nich jest ciągle tylko na papierze. W gospodarce doszło w drugiej połowie ubiegłego roku do zahamowania negatywnych trendów, pojawiły się nadzieje na wzrost gospodarczy. Wiele reformatorskich projektów ustaw skierowano do parlamentu, gdzie jednak zderzyły się z energicznym przeciwdziałaniem różnych grup biznesowych i lobbystów.

Jeśli spojrzymy na trójkąt: rząd – prezydent – parlament - to nie Arsenij Jaceniuk i jego ekipa mają najwięcej na sumieniu, ale partie koalicyjne i otoczenie biznesowe politycznych liderów. Minister gospodarki Aivaras Abromavicius, który niedawno demonstracyjnie podał się do dymisji, oskarżył o blokowanie reform bliskiego współpracownika i byłego biznesowego wspólnika prezydenta.

Może więc wszystko w czasie burzliwego tygodnia parlamentarnego między 15 a 19 lutego było inaczej niż się wydaje na pierwszy rzut oka? Wobec fiaska wotum nieufności, rząd otrzymał zgodnie z konstytucją mandat na następne 8 miesięcy rządzenia. Ale tak długie trwanie obecnej ekipy wydaje się zupełnie nieprawdopodobne. Zwłaszcza, że rozpadła się już de facto koalicja rządowa, po opuszczeniu jej przez trzy mniejsze partie. Chociaż opinia publiczna, media i rosnące w siłę ugrupowania opozycyjne i populistyczne chciałyby przedterminowych wyborów – ten wariant wydaje się mało prawdopodobny. Nie chce go prezydent Poroszenko, nie chcą dwie największe partie parlamentarne, nie chcą też zachodni partnerzy.

Dlatego też należy raczej oczekiwać poszukiwania rozwiązań na gruncie obecnego parlamentu. Trudno sobie wyobrazić, żeby udało się sformować nową koalicję, bez dwóch najważniejszych partii w parlamencie - Bloku Petra Poroszenki i Frontu Ludowego Arsenija Jaceniuka mających razem 220 głosów, a więc do niezbędnej większości brakuje im zaledwie 6 głosów. Warto zauważyć, że mimo otwartego sporu – prezydent i premier nie spalili wszystkich mostów między sobą.

Zasadnicze pytanie brzmi dzisiaj, kogo i za jaką cenę te ugrupowania zechcą zaprosić do nowej większości, kto może zostać premierem, jaki charakter będzie miał nowy rząd i w jaki sposób zostanie zrekompensowana utrata stanowiska premiera Jaceniukowi i jego partii.

Rozpoczęły się już nieformalne rozmowy. Dla prezydenta optymalne byłoby odnowienie koalicji wszystkich partii Majdanu, ale na czele z lojalnym i dyspozycyjnym wobec niego politykiem. Możliwe byłoby też stworzenie koalicji trójpartyjnej lub nawet dwupartyjnej, jeśli udałoby się pozyskać wsparcie kilkunastu niezrzeszonych parlamentarzystów, co nie wydaje się rzeczą trudną.

Wśród możliwych kandydatów na szefa rządu wymienia się często polityków „pierwszej ligi” – obecnego szefa parlamentu - Wołodymyra Hrojsmana, ministra finansów - Natalię Jaresko, sekretarza Rady Bezpieczeństwa - Ołeksandra Turczynowa. Ale bardzo możliwe, że prezydent zarekomenduje kogoś młodszego, ze swojego bezpośredniego otoczenia. Większość obserwatorów sądzi, że nowy rząd będzie miał charakter „technokratyczny” i większą rolę niż politycy odgrywać w nim będą bezpartyjni eksperci. Niewykluczone zresztą, że zachowają swe stanowiska niektórzy dobrze oceniani ministrowie wchodzący do rządu Jaceniuka.

Po kilku dniach od nieudanego głosowania w parlamencie, coraz liczniejsi politycy i komentatorzy w Kijowie twierdzą, że przebieg wydarzeń w ukraińskim parlamencie był wyreżyserowanym spektaklem mającym na celu grę na czas, do następnego posiedzenia izby. Czas, potrzebny przede wszystkim prezydentowi na ułożenie na nowo politycznej układanki, a obecnemu premierowi – dający możliwość zachowania twarzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz