piątek, 30 października 2015

Wybory lokalne na Ukrainie – krok ku normalności

Wybory lokalne, które odbyły się 25 października na Ukrainie, miały być ważnym testem dla partii politycznych, a także dla programu reform w kraju proponowanego przez władze w Kijowie oraz zachodnich partnerów Ukrainy. Planowana decentralizacja, tworzenie prawdziwego samorządu terytorialnego, zwiększanie uprawnień organów miejscowej władzy nadawały tym wyborom dodatkowej wagi.
W tym kontekście, wielu obserwatorów uznaje frekwencję nie przekraczającą 47 proc. ogółu wyborców za rozczarowującą – chociaż przecież na przykład z polskiej perspektywy wygląda ona zupełnie przyzwoicie. Mówimy przecież o kraju dotkniętym wojną i zbiedniałym w wyniku kryzysu w gospodarce, którego obywatele doświadczyli wielu prawdziwych i dotkliwych rozczarowań w ciągu ostatnich 25 lat.
Obserwując kampanię wyborczą, wypowiedzi tzw. „zwykłych ludzi” w prasie i mediach społecznościowych można  było zauważyć, że wyborcy – i szerzej cała ukraińska opinia publiczna – nie widzieli powodu, dla stosowania jakiejkolwiek taryfy ulgowej wobec rządzących. Zniecierpliwienie z powodu braku poprawy warunków życia, braku postępu w zwalczaniu korupcji oraz braku sukcesów w wojnie przeciwko uzbrojonym i wspieranym przez Moskwę separatystom na wschodzie kraju, towarzyszyło całej kampanii. Przeciwko partiom tworzącym koalicję rządową wystąpiły ugrupowania skrajnej prawicy, populiści oraz środowiska wywodzące się z dawnego obozu zbiegłego prezydenta Wiktora Janukowycza. Nawet należące do koalicji partie „Batkiwszczyna” i „Samopomicz” nie szczędziły rządowi krytyki. Partia obecnego premiera Arsenija Jaceniuka „Front Ludowy”, która – przypomnijmy – wygrała ubiegłoroczne wybory parlamentarne, zdecydowała się w obliczu bardzo niskich notowań rządu w ogóle nie brać udziału w wyborach lokalnych unikając w ten sposób bezpośredniego zderzenia z rozczarowanym elektoratem.
Niezależni obserwatorzy (tak z Ukrainy jak i z zagranicy) ocenili pozytywnie zarówno przebieg samych wyborów jak i poprzedzającą je kampanię wyborczą. Chociaż, było również niemało szczegółowych uwag  i zastrzeżeń, zwłaszcza do prawa wyborczego. Ordynacja wyborcza zawiera wiele usterek i niejasności. Przypomnijmy – była uchwalona dopiero 4 miesiące przed wyborami, bez szerszych konsultacji. Co więcej – w porównaniu z poprzednimi wyborami wniesiono do niej sporo zmian i dla wielu wyborców było trudnym problemem prawidłowe wypełnienie kart do głosowania. Najwięcej problemów i naruszeń odnotowano w obwodzie donieckim, gdzie jest najbardziej napięta atmosfera polityczna, a także w Odessie.
Przeprowadzony we wrześniu 2015 roku sondaż wskazywał na wyrównane szanse czterech głównych graczy na ukraińskiej scenie politycznej – „Solidarności” (pod tym szyldem występuje partia prezydenta Poroszenki w bloku z ugrupowaniem kijowskiego mera W. Kliczki), do którego zbliżały się w popularności Batkiwszczyna Julii Tymoszenko oraz Samopomicz a także Blok Opozycyjny grupujący polityków wywodzących się z Partii Regionów.
Chociaż ostateczne oficjalne wyniki do rad obwodowych (regionalnych) nie zostały jeszcze opublikowane, to można już mówić o wyraźnej tendencji. Wstępne rezultaty różnią się od sondaży. Pierwsze miejsce uzyskał blok prezydencki, który zwyciężył w 15 regionach (na 26 gdzie odbyły się wybory), głównie w centralnej i zachodniej części kraju, a w sześciu innych zajął drugie miejsce. W sześciu obwodach wschodu i południa zwyciężyły listy Bloku Opozycyjnego (dawnej Partii Regionów). Nie sprawdziły się natomiast nadzieje Julii Tymoszenko na zrównanie się  w politycznym znaczeniu z obozem prezydenckim – aktywna działalność w mediach nie zastąpiła braku przekonującego programu i dobrych kandydatów. Nieco rozszerzyła natomiast swoje przyczółki partia „Samopomicz” kierowana przez mera Lwowa Andrija Sadowego. Wygląda też na to, że dobrze się nadal mają ugrupowania skrajne jak Swoboda, Ukrop, czy Partia Radykalna, które niekiedy włączały się do walki z większymi partiami, wyraźnie odzyskując utracone poprzednio pozycje.
Do rywalizacji o stanowiska merów wielkich miast i dominację w miejskich radach przystąpiły też ugrupowania lokalne, które trudno sklasyfikować jednoznacznie na mapie politycznej. Mieliśmy do czynienia z wieloma nowymi nazwami partii i bloków, choć często z dobrze znanymi wyborcom nazwiskami. Jedną z nich była np. partia Odrodzenie („Widrodżennia”) silna w Charkowie i Kirowohradzie finansowana przez znanego oligarchę ukraińskiego z Dniepropietrowska Ihora Kołomojskiego, który wspierał także radykalny Ukrop.
W 38 największych miastach Ukrainy, aby zdobyć stanowisko mera, trzeba uzyskać ponad 50 proc. głosów. W pierwszej turze wyborów udało się to osiągnąć tylko kilku kandydatom. W Odessie i Charkowie przekonująco wygrali dotychczasowi merowie powiązani z dawnym reżimem, wyraźnie pokonując kandydatów obozu demokratycznego. Nie będzie drugiej tury także w Tarnopolu i być może także jeszcze w jednym – dwóch miastach. W pozostałych – w tym w Kijowie i Lwowie – 15 listopada odbędzie się „dogrywka”. Najbardziej zacięte pojedynki szykują się w Dniepropietrowsku – między popieranym przez Kołomojskiego nacjonalistą i byłym „regionałem” oraz w Iwano – Frankowsku, gdzie rywalizują kandydat ze Swobody i prezydenckiej Solidarności.
W tym samym terminie powinny się też odbyć wybory w oblężonym przez rosyjskich najemników pół milionowym Mariupolu, gdzie centralne władze nie chciały dopuścić do użytku kart do głosowania wydrukowanych w zakładach poligraficznych należących do najbogatszego biznesmena Ukrainy – Rinata Achmetowa w obawie przed nadużyciami. Odłożenie wyborów miało jednak zapewne miejsce przede wszystkim dlatego, że także w tym mieście nastroje mieszkańców sprzyjają raczej sympatykom post-janukowyczowskiej opozycji niż zwolennikom Kijowa.
Wybory na obszarach zajętych przez separatystów, to jeszcze inna kwestia. Przedstawiciele Kijowa przedstawili niedawno na spotkaniu tzw. „grupy kontaktowej” w Mińsku nowe,  kompromisowe propozycje dot. prawa wyborczego na tych terenach, zakładające że wybory odbędą się dopiero po wycofaniu wojsk rosyjskich z Donbasu i przywróceniu pełnej kontroli na rosyjsko – ukraińską granicą. Nic nie wskazuje na to, żeby propozycje te mogły być zaakceptowane przez Kreml, a także – z drugiej strony – przez ukraińskich radykałów nie zgadzających się na „specjalny status” tych obszarów. Wybory władz lokalnych, które mogłyby zostać uznane przez obie strony konfliktu, mogą więc dojść do skutku tylko jako element układanki będącej wynikiem nowego politycznego dealu pomiędzy uczestnikami formatu „normandzkiego”. W najbliższych miesiącach do takiego nowego całościowego kompromisu raczej jednak nie dojdzie.
Podsumowując – wypada zgodzić się z dość powszechną na Ukrainie opinią, że w wyborach lokalnych nie można jednoznacznie wskazać ani zwycięzców ani pokonanych. Z paroma jednakże zastrzeżeniami.
Po pierwsze – nieobecni nie mają racji. Rezygnacja Ludowego Frontu premiera Arsenija Jaceniuka, z udziału w wyborach lokalnych (niezależnie od przyczyn tej decyzji) na pewno nie pomoże ani rządowi ani tej partii. Przekaz o treści „oni się kłócą o stołki, a my pracujemy dla dobra kraju” nie jest przekonujący.
Po drugie – spór pomiędzy zwolennikami poszerzenia praw samorządu terytorialnego a stronnikami silnego scentralizowanego państwa nadal daleki jest od rozstrzygnięcia. Tymoszenko, a także radykalna opozycja narodowa zwracają uwagę, że sytuacja w Ukrainie nie skłania do wzmacniania samorządu terytorialnego, przynajmniej na wschodzie kraju, i że obawa przed powstaniem swoistej „strefy buforowej” w pobliżu terenów okupowanych przez separatystów jest uzasadniona.
I po trzecie – wybory październikowe pokazały siłę lokalnych klanów, które umiejętnie wykorzystują zmiany w prawie wyborczym (np. wprowadzenie na wzór polski „otwartych list” wyborczych) oraz planowane osłabienie pozycji centrum w terenie do sięgnięcia po pełnię władzy i kontynuowania mechanizmów korupcyjnych.
O ile więc wybory odnowiły mandat władz lokalnych na Ukrainie, co samo w sobie jest zjawiskiem pozytywnym i krokiem ku normalności, to jednak przyszłego kształtu władzy lokalnej na pewno nie przesądziły. Trudno więc mówić o politycznym czy ustrojowym przełomie. I raczej nie należałoby ich porównywać do naszych polskich pierwszych wolnych wyborów samorządowych z maja 1990 r., które były prawdziwym początkiem Polski samorządowej.

http://www.forum-ekonomiczne.pl/article/wybory-lokalne-na-ukrainie-krok-ku-normalnosci/#.VokB2TZIiwk


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz