sobota, 13 czerwca 2009

Krajanie z Orenburga

Niedawno zmarł francuski pisarz Maurice Druon. Miał 90 lat. Czytałem namiętnie jego książki jakieś dwadzieścia lat temu. Pisał powieści historyczne. W swoim czasie wydawały mi się one w swej formie i konstrukcji powieściowej intrygi bardzo współczesne. W każdym razie inne niż polska powieść historyczna.
 
W związku z tym małe wspomnienie. W końcu 2005 roku, bodajże w listopadzie, miałem możliwość poznać Druona osobiście w Kijowie w dość nieoczekiwanych okolicznościach. Było to wkrótce po rozpoczęciu mojej ambasadorskiej misji, dosłownie następnego dnia po moim pierwszym, kurtuazyjnym spotkaniu z rosyjskim ambasadorem, Wiktorem Czernomyrdinem. Nie było ono zbyt udane z powodu protokolarnej wpadki Rosjan. O tym szerzej - w innym miejscu. Żeby mi tę swoją niezręczność jakoś wynagrodzić, ambasador wręczył mi zaproszenie na koncert. Czernomyrdin miał, o czym wtedy jeszcze nie wiedziałem, markę dość wyrafinowanego melomana. Wyrafinowanego oczywiście jak na dyplomatę. W sezonie, praktycznie w każdym miesiącu organizował koncerty muzyki klasyczne, najczęściej rosyjskiej i ukraińskiej. Zaproszenia na te koncerty dostawali nie wszyscy. Z korpusu dyplomatycznego tylko ważni lub zaprzyjaźnieni. Spośród polityków ukraińskich z nowego "pomarańczowego" rozdania praktycznie nie było nikogo. Za to licznie byli reprezentowani przedstawiciele ekipy byłego prezydenta Leonida Kuczmy (łącznie z nim samym), a także wielki biznes.
 
Tak więc podziękowałem grzecznie za zaproszenie i następnego wieczora podjeżdżam do wejścia rosyjskiej ambasady, która urzędowała w sporym budynku dawnego komitetu rejonowego partii komunistycznej.  Tam u wrót czerwony dywan, a u wejścia wita mnie osobiście ambasador, Wiktor Czernomyrdin. Trochę mnie zdziwiła jego obecność i takie niezwykłe honory. Coś mu tam niezbyt składnie tłumaczyłem, bo rozumiałem, że miał wobec mnie niezbyt czyste sumienie w związku z niedawną protokolarną wpadkę, o której już wspominałem. Za chwilę jednak wszystko się wyjaśniło. Oczywiście nie chodziło o mnie. Pod ambasadę podjechała luksusowa limuzyna i wysiadł z niej jakiś staruszek. Był to  Maurice Druon, jak się okazało - osobisty przyjaciel Czernomyrdina. Oczywiście to na niego, a nie na mnie czekał u wejścia do budynku rosyjski ambasador.

Gospodarz znalazł się bez zarzutu i przedstawił nas sobie. Od razu przyznałem się Druonowi do tego, że jestem miłośnikiem jego książek, a on z kolei nienagannym rosyjskim wyjaśnił mi sekret swojej przyjaźni z Czernomyrdinem. Oni obaj urodzili się w Orenburgu w zachodniej Syberii. Rodzina późniejszego pisarza wyjechała stamtąd i w ogóle z Rosji kilka lat później. Sentyment do miejsca urodzenia jednak pozostał. Później, chyba jeszcze przed upadkiem ZSRR, obydwaj - niezależnie od siebie - brali udział w tworzeniu się międzynarodowego koła orenburskich ziomków rozproszonych po świecie. I tak się poznali. Czernomyrdin jest zresztą także, jak mi się przyznał, miłośnikiem książek Druona.

Przypomniało mi się to spotkanie, gdy przed kilkoma dniami dowiedziałem się o nieoczekiwanej dymisji Czernomyrdina i jego wyjeździe z Kijowa.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz