czwartek, 20 lipca 2017

Czy Ukraina ma perspektywę (europejską)?

Dziewiętnasty szczyt Unia Europejska – Ukraina, który odbywał się w Kijowie w dn. 12 -13 czerwca miał wszelkie szanse, aby zapisać się jako spotkanie historyczne. Kilkanaście dni wcześniej zakończyła się procedura ratyfikacyjna umowy o stowarzyszeniu i wolnym handlu pomiędzy wspólnotami europejskimi i Ukrainą. Do Kijowa przybyli liderzy Unii, przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk, przewodniczący Komisji Jean Claude Juncker, kilku komisarzy. Skwitowano rozpoczęcie ruchu bezwizowego oraz oficjalnie poinformowano, że stowarzyszenie z Unią, na które Ukraińcy tak czekali, stanie się wreszcie faktem z dniem 1 września 2017 roku.

Goście z Brukseli potwierdzili poparcie dla ukraińskich reform, dla integralności terytorialnej kraju, poinformowali o przedłużeniu sankcji wobec Rosji. Przywieźli także kilka prezentów takich jak obietnica pomocy makrofinansowej, zwiększenie kwot eksportowych w kilku ważnych dla Kijowa grupach towarowych. Odnotowano szybki wzrost obrotów handlowych pomiędzy Unią i Ukrainą. Przy tej okazji warto zauważyć, że bardzo szybko rosną także obroty w handlu Polski i Ukrainy. Polska jest najważniejszym w Unii odbiorcą ukraińskich towarów i jednym z najważniejszych eksporterów.

Nie obyło się jednak na szczycie bez kropli goryczy. W wyniku sprzeciwu Holandii nie doszło do ogłoszenia wspólnego komunikatu.

Droga Ukrainy do stowarzyszenia z Unią była wyjątkowo nieprosta. Przypomnijmy – negocjacje umowy rozpoczęły się w 2008 roku i ciągnęły się z niemałymi trudnościami aż do drugiej połowy 2013 roku. Rezygnacja z podpisania wynegocjowanego dokumentu przez ówczesne władze stała się przyczyną Euromajdanu, krwawych starć w stolicy Ukrainy oraz ucieczki prezydenta Janukowycza do Rosji. W konsekwencji tych dramatycznych wydarzeń doszło do aneksji Krymu przez Rosję oraz do rosyjskiej inwazji na wschodzie Ukrainy i wojny w Donbasie.

W rezultacie – Ukraina, która była spośród krajów Partnerstwa Wschodniego najbardziej zaawansowana we współpracy z Unią Europejską, podpisała umowę stowarzyszeniową później niż Mołdawia i Gruzja. Jej wejście w życie także nastąpiło później, bo na drodze do stowarzyszenia Kijów napotykał przeszkody nie tylko u siebie w kraju oraz ze strony Moskwy, ale także na zachodzie Europy. Największą z tych przeszkód było nieoczekiwane ubiegłoroczne referendum w Holandii i równie nieoczekiwany jego rezultat. Wśród głosujących wyraźną przewagę uzyskali przeciwnicy stowarzyszenia Ukrainy z UE, co nie było zaskoczeniem. Niespodzianką było natomiast to, że wbrew sondażom wzięło w nim udział więcej Holendrów niż wynosi wymagane przez konstytucję minimum i dzięki temu stało się ono prawomocne, a jego rezultat obowiązujący. 

Zaskoczenie rezultatem referendum było powszechne, bowiem już wcześniej obie izby parlamentu w Hadze przegłosowały bardzo mocną większością poparcie dla stowarzyszenia, żadna licząca się partia nie zamierzała go blokować a opinia publiczna w Holandii wydawała się być dosyć odporna na rosyjską propagandę. Sprawdziła się jednak stara prawda, że w referendum chodzi zazwyczaj o co innego niż jest zawarte w pytaniach. Holendrzy głosując przeciw Ukrainie dali wyraz swoim obawom co do szczelności europejskich granic, systemu ochrony rynku pracy przed niechcianymi imigrantami oraz lękowi o przyszłość Unii, która w dość powszechnej opinii potrzebuje raczej stabilizacji i wewnętrznego umocnienia niż dalszego rozszerzania na wschód. Tego ostatniego, co prawda umowa stowarzyszeniowa nie zapowiadała, ale Holendrzy woleli dmuchać na zimne.

Ani Bruksela ani Kijów nie miały w ubiegłym roku planu „B”, co robić w takiej sytuacji. Wymagało rzeczywiście nie lada wysiłku i ekwilibrystyki ze strony dyplomacji unijnej oraz rządu holenderskiego, by wrócić po kilkunastu miesiącach do procesu ratyfikacyjnego nie wnosząc zarazem żadnej, nawet najmniejszej zmiany do samej umowy. Zadanie ułatwiła porażka populistów holenderskich w wyborach parlamentarnych. W gruncie rzeczy zadowolono się przyjęciem, a właściwie powtórzeniem znanego zresztą od początku negocjacji stanowiska, że stowarzyszenie z Unią nie jest obietnicą przyszłego członkostwa w niej. Stworzona została też dodatkowa procedura czasowego zawieszania lub ograniczania bezwizowego ruchu granicznego dla Ukraińców, a także obywateli innych krajów, w przypadku gdy strona unijna albo któryś z krajów członkowskich nabierze uzasadnionych obaw co do skutków tego prawa.

W tym kontekście, raczej nie może dziwić stanowisko Holendrów, którzy sprzeciwili się umieszczeniu w komunikacie końcowym ostatniego szczytu UE – Ukraina stwierdzenia wyrażającego aprobatę dla europejskich aspiracji Kijowa. Tak świeżo po holenderskim referendum i bezpośrednio po niemal akrobatycznej powtórnej ratyfikacji umowy przez Hagę, nie należało raczej oczekiwać innego stanowiska.

Kwitując pierwsze pozytywne rezultaty zwrotu Ukrainy na Zachód, prezydent Petro Poroszenko zapowiedział na spotkaniu z przywódcami unijnymi w Kijowie, że jego kraj będzie dążył do udziału w unii celnej, energetycznej, rynku zamówień publicznych i w porozumieniu z Schengen. A więc - będzie koncentrował się na perspektywie praktycznej i średniookresowej. To jest chyba właściwsza droga niż ciągłe upominanie się o uznanie przez wszystkie kraje europejskich aspiracji. 

Może za dwa lub trzy lata, jeśli nie spełnią się czarne scenariusze odnośnie przyszłości Unii, jeśli Ukraina przyspieszy z reformami a więzi społeczne i gospodarcze łączące ją z krajami europejskimi umocnią się, to będzie można mówić o europejskiej perspektywie nie tylko w publicystyce politycznej ale i w dokumentach międzyrządowych i unijnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz