Teodozja na Krymie, lipiec 2010. Teodozja to dawna genueńska kolonia Kaffa. Dzisiejszą nazwę nadała jej caryca Katarzyna II, po zdobyciu Krymu przez Rosjan. Obecnie jest to niebrzydki nadmorski kurort z ładną piaszczystą plażą (co rzadkie na Krymie), wielką kolekcją obrazów Ajwazowskiego w miejscowym muzeum, raczej zaniedbaną dawną dzielnicą ormiańską, resztkami starego portu i murów obronnych oraz dwoma średnowiecznymi ormiańskim kościółkami.
W centrum miasta, w bardzo dobrej lokalizacji i blisko naszego hotelu, nieoczekiwanie wpadliśmy na kafe (po polsku to raczej bar niż kawiarnia) o bardzo nietypowej nazwie "Jacek", co ze zrozumiałych względów bardzo mnie zaintrygowało. Nie udało mi się wyjaśnić skąd wzięła się ta nazwa. Pytana przez nas kelnerka powiedziała po konsultacjach z menedżerem, że to tajemnica właściciela (właścicielki ?) lokalu. Może jakiś polski wspólnik? Ewa zażartowała, że nazwę nadano knajpce na moją cześć :))), albo przynajmniej z mojego powodu...
Rzeczywiście, parę lat wcześniej, wiosną 2006 roku, bodajże w
kwietniu, znalazłem się w tym mieście w centrum wydarzeń. Tutejsza prasa
opisywała je szeroko, relacjonowała miejscowa telewizja.
Mój pierwszy przyjazd do Teodozji był efektem zaproszenia ze
strony współpracującej z naszą ambasadą tutejszej organizacji
pozarządowej.
Dlaczego akurat tam? Przyczyną były wcześniejsze manifestacje w tym mieście przeciwko jakoby planowanemu członkostwu Ukrainy w NATO. Mnie także powitały pikiety, wrogie okrzyki. Na sali była obecna spora grupa krzykaczy, chociaż obecność mera miasta i przedstawicieli kierownictwa uczelni uchroniła nas (mnie i organizatorów) przed rejteradą. Argumenty moich adwersarzy nie były zbyt wyszukane - np. że NATO domaga się zatopienia rosyjskiej Floty Czarnomorskiej, że w Teodozji ma powstać natowska czy amerykańska baza lotnicza, z której będzie się dokonywać nalotów na południową część Rosji itp. Łatwo było takie argumenty zbijać mówiąc jaki jest naprawdę stan stosunków Ukrainy z NATO i że o jej członkostwie w Sojuszu nikt na razie w Brukseli i Waszyngtonie nie myśli. Pamiętam, że pewne wrażenie na słuchaczach zrobiła informacja, że Rosja ma znacznie bardziej niż Ukraina rozbudowane relacje i wspólne programy z NATO, a także znacznie większą liczbę personelu wojskowego i cywilnego zaangażowanego we wzajemną współpracę, podobnie jak informacja o wycofaniu wojsk ukraińskich z Iraku.
Przyjechałem do Teodozji zaraz po wyborach parlamentarnych. Takie antynatowskie manifestacje odbywały się wtedy w wielu miastach wschodniej i południowej Ukrainy właśnie związku z wyborami. Ich organizatorem była najczęściej tzw. "zjednoczona" Partia Socjaldemokratyczna Wiktora Medwedczuka. Na Krymie do protestów przyłączyli się miejscowi komuniści, "postępowi" socjaliści i wszelakie inne organizacje rosyjskie lub o prorosyjskim charakterze.
Później zresztą przyjechałem tam raz jeszcze. Spotkałem się z miejscowymi władzami, próbowałem namówić do nawiązania współpracy z jednym z polskich miast, pomogłem im zorganizować kilkuosobowy wyjazd studyjny do Kołobrzegu. Niestety, nie doszło do rewizyty.
Warto parę słów poświęcić "zjednoczonym socjaldemokratom". Partia została kiedyś "wykupiona" przez biznesmenów z klanu kijowskiego. Za prezydentury Kuczmy, "socjaldemokraci" byli jedną z bogatych oligarchicznych partii tworzących blok "Za Jedną Ukrainę". Mówiąc w pewnym uproszczeniu byli partią braci Medwedczuków i Surkisów. Blok "Za jedną Ukrainę" będący dość luźną koalicją oligarchicznych klanów - przede wszystkim dniepropietrowskiego, kijowskiego i donieckiego - rozpadł się zresztą wkrótce po wyborach parlamentarnych 2002 roku. Głośno było o osobistym konflikcie Medwedczuka z premierem Wiktorem Janukowyczem, pochodzącym z Donbasu. W ogóle klany były ze sobą dość skłócone, głównie z powodów biznesowych. Nazwy i programy kontrolowanych przez nie partii nie miały tu oczywiście żadnego znaczenia. Prezydent Kuczma dbał jednak o równowagę miedzy nimi rozdzielając, mniej lub bardziej sprawiedliwie, konfitury z prywatyzacji przedsiębiorstw i banków, stanowiska w rządzie itp.
W wyborach prezydenckich 2004 roku klany wystąpiły wspólnie i zjednoczyły się wokół kandydatury Janukowycza. Kuczma początkowo chciał żeby jego następcą został Serhij Tihipko - młody, inteligentny polityk - biznesmen z Dniepropietrowska. Wysłał go nawet na "szkolenie" do Polski, pod opieką doradców A. Kwaśniewskiego. Kijowianie, z pewnym wahaniem - bo Wiktor Medwedczuk też miał swoje ambicje - poparli Tihipkę, ale dość nieoczekiwanie sprzeciwił się temu klan doniecki, który nalegał żeby prezydentem został Janukowycz. Zagroził nawet, że jeśli nie uzyska politycznego poparcia od Kuczmy i Medwedczuka, to jest gotów sprzymierzyć się Juszczenką. Podziałało.
W takiej sytuacji klany popierane także przez Moskwę zjednoczyły się wokół kandydatury lidera "donieckich". Wszystko byłoby pięknie, gdyby - po sfałszowaniu przez władze wyborów, ogłoszeniu "zwycięstwa" Janukowycza i odebraniu gratulacji od Putina - nie rozpoczęła się w Kijowie pomarańczowa rewolucja.
Już w czasie kampanii prezydenckiej socjaldemokraci zaczęli posługiwać się retoryką antynatowską i antyzachodnią. Zapytałem później Medwedczuka i Tihipkę, z jakiego powodu nastąpił ten zwrot. Przecież to administracja Kuczmy, która kierował Medwedczuk i rząd Janukowycza ogłosiły "kurs na integrację euroatlantycką" i wysłały spory kontyngent wojskowy do Iraku. Medwedczuk krzywo się uśmiechnął i rzucił coś o braku lojalności z naszej (czyli polskiej /zachodniej) strony. Tihipko natomiast zauważył, nie wiem czy szczerze, że przecież kartę antyzachodnią mogli wykorzystać komuniści, a my razem z wami (Polakami) po wyborach znów będziemy mogli wrócić do "business as usual".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz