FRAGMENT WSPOMNIEŃ Z 1996 ROKU
Jeśli jednak odbywało się naprawdę wielkie wydarzenie przykuwające uwagę mediów, to raczej nie udawało mi się znaleźć na liście preferencyjnej. W pierwszych miesiącach urzędowania nowego prezydenta takim wydarzeniem była wizyta królowej Elżbiety II. Bez wątpienia była ona sukcesem, zarówno od strony politycznej jak i wizerunkowej.
Wizyta, na którą zgodę wyraził brytyjski rząd była kolejnym - po styczniowych spotkaniach z kanclerzem Kohlem i prezydentem Chirakiem - potwierdzeniem, że Zachód przyjął do wiadomości, iż Lech Wałęsa poniósł wyborczą porażkę, a nowy prezydent - Aleksander Kwaśniewski - został zaakceptowany w gronie demokratycznych przywódców europejskich.
O sukcesie wizerunkowym świadczyła natomiast ogromna popularność praktycznie wszystkich punktów programu pobytu królowej. Gazety publikowały instrukcje jak się zachowywać i o czym należy rozmawiać z brytyjskimi royalsami, gdy zostaniemy przez nich zagadnięci. Napisano też, o czym nie wolno mówić w żadnym wypadku. Pamiętam, że na liście tematów zakazanych była miedzy innymi księżna Diana, brytyjsko – argentyńska wojna o Falklandy oraz… wołowina. Dlaczego wołowina? Już nie pamiętam, dlaczego.
Nawet jakbym bardzo chciał, to na pewno nie znalazłbym się na liście gości specjalnej sesji polskiego parlamentu, gdzie królowa wygłaszała mowę do posłów i senatorów zapewniając ich, że są sercem polskiej demokracji. Loża dla gości „pękała w szwach”. Nie zostałem też zaproszony na uroczystą kolację, w której wzięło udział ponad 200 osób, gdzie odczytane zostały kurtuazyjne toasty.
Nasz tekst, który sam przygotowałem, wydawał mi się bardzo trafiony i zręcznie napisany. Zapoznając się z treścią toastu brytyjskiego, zwróciłem uwagę, że królowa nawiązała do okrągłej rocznicy 900 lat stosunków między Polską i Brytanią oraz do listów jej ojca, króla Jerzego VI do przedstawicieli polskich władz na uchodźstwie w czasie II wojny światowej. Nawiązywała także do więzi dynastycznych pomiędzy Polską i Anglią.
Przykłady podawane przez nią były jednak, moim zdaniem, mocno wątpliwe. Powołała się na Bolesława Chrobrego, którego rzekomym siostrzeńcem był Kanut Wielki, król Danii i Anglii w XI wieku, a z którym pokrewieństwo obecnie panującej dynastii windsorskiej jest bardzo, ale to bardzo odległe. Przypomniała wnuczkę króla Jana Sobieskiego, która była matką brytyjskiego pretendenta do tronu w XVIII wieku - „pięknego księcia Charliego”, który przy pomocy szkockich górali chciał wypędzić z Londynu Hanowerczyków, antenatów dynastii windsorskiej.
To ostatnie nawiązanie wydało mi się wręcz lapsusem. Cóż miało symbolizować to przypomnienie naszych związków z rebeliantami walczącymi przeciwko prawowitemu królowi? Przyjaźń polsko – szkocką? Oj, bardzo mi się to wydało ryzykowne.
Ktoś z naszego protokołu dyplomatycznego opowiedział mi trochę więcej szczegółów o tym, z czego wniknęła ta sytuacja i zdradził kulisy pracy nad wystąpieniem królowej Elżbiety.
Bogu dzięki, zwyczaj dyplomatyczny każe, że przed wygłoszeniem należy się wzajemnie wymienić tekstami toastów, a czasami także innych ważnych wystąpień wygłaszanych w tym samym miejscu i czasie. Czyni się tak, żeby zareagować na ewentualne nieścisłości i uniknąć wzajemnych powtórzeń. Eksperci dworu brytyjskiego zobaczyli projekt polskiego toastu, w którym trochę miejsca poświęciliśmy polskim koneksjom rodziny księcia - małżonka Filipa. Była to bardzo romantyczna historia miłości, zakończona mezaliansem. Działo się to u schyłku XIX wieku. Brytyjscy ghostwriterzy też chcieli o tym wspomnieć. Gdy jednak zobaczyli nasz toast, zdecydowali się zmienić tekst wystąpienia swojej monarchini i trochę przy tym, z braku czasu, improwizowali.
Moje zadowolenie z przygotowania udanego tekstu zmieniło się od razu w poczucie winy. Rzeczywiście można było uniknąć tej sytuacji, gdybym szukał ciekawostek i nawiązań historycznych po polskiej stronie a nie po brytyjskiej.
Nikt jednak w Polsce nie krytykował przemówień królowej. Gazety nie krytykowały zresztą także wystąpień polskiego prezydenta, a media plotkarskie były wręcz zachwycone jego postawą oraz spontanicznością jego małżonki.
Wizytę królowej śledziłem z dystansu, w telewizorze. Uznałem, że straciłem ostatnią szansę na zobaczenie Elżbiety II z bliska, gdy w biurze zagranicznym Kancelarii Prezydenta poinformowano mnie, że wobec nadmiaru chętnych, wypadłem z listy oczekujących i nie mogę liczyć na otrzymanie miejsca na widowni podczas przedstawienia baletu "Córka źle strzeżona" w warszawskim Teatrze Wielkim, który królowa wraz z mężem i polską parą prezydencką miała zaszczycić swoją obecnością.
A jednak – dzięki własnej małżonce - byłem tam obecny! Ewa, wówczas redaktorka naczelna gazety codziennej w Łodzi, jako jedyna spośród łódzkich dziennikarzy otrzymała osobiste zaproszenie na spektakl „wraz z osobą towarzyszącą” od brytyjskiego ambasadora. Żartowała, że mogła zabrać ze sobą naszego jedenastoletniego syna, który miał dobre zadatki na melomana i towarzyszył jej podczas premier w łódzkiej operze. Zdecydowała się jednak na moje towarzystwo.
Na zaproszeniu widniała informacja, że wymagana jest długa suknia dla kobiet, a dla mężczyzn konieczny był smoking lub frak. Z suknią dla Ewy nie było problemu, ale dla mnie zaprzyjaźniony krawiec w przyspieszonym tempie szył mój pierwszy w życiu smoking. Efekt wydawał się niezły.
Żona skomplementowała mnie, jak mi się wtedy wydawało, raczej oszczędnie:
– Zupełnie nie raziłeś na tle tych wszystkich ambasadorów.
Przypomniałem sobie te słowa kilka lat później, gdy jako ambasador „nadzwyczajny i pełnomocny” Rzeczypospolitej Polskiej w Ukrainie, zakładałem smoking przed noworocznym spotkaniem prezydenta Juszczenki z korpusem dyplomatycznym akredytowanym w Kijowie.
Na widowni warszawskiego Teatru Wielkiego pełno było celebrytów, w naszej loży siedziała znana wokalistka Kasia Kowalska, która przyszła na spektakl ze swoją mamą. Po spektaklu wszyscy widzowie, a były ich dosłownie setki, spotkali się na koktajlu w foyer teatru. Królowa miała witać się, a nawet rozmawiać z wybranymi gośćmi. Ewa trenowała „dygnięcia”, bo zwykła śmiertelniczka nie może po prostu ukłonić się, czy wyciągnąć ręki do władczyni. Obserwowaliśmy z napięciem, jak Elżbieta II wraz z księciem Filipem oraz Jolantą i Aleksandrem Kwaśniewskimi zbliża się powoli do nas. Wydawało się, że nawiązała z nami kontakt wzrokowy. Odległość była już mniejsza niż kilka metrów. Jednak wcześniej, cały orszak dość niespodziewanie skręcił w lewo – nie jestem pewien, czy nie z inicjatywy prezydenta – i podążył w kierunku bardziej interesujących gości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz