Październik 2011 r. - moja pierwsza podróż do Doliny Fergańskiej w Kirgistanie, tuż przed wyborami prezydenckimi - pierwszymi po rewolucji. W drodze z Biszkeku na południe oglądam propagandę przedwyborczą. Na zboczach gór hasła wyborcze i nazwiska kandydatów ułożone z kamieni. Walka wyborcza wygląda na zaciętą, ale w miarę podróży na południe zaczynają wyraźnie dominować tylko dwa nazwiska - Taszijew i Madumarow. To politycy reprezentujących dwa odłamy nacjonalistów kirgiskich.
Południe Kirgistanu to twierdza nacjonalistów, mimo że mieszka tu (a może własnie dlatego) bardzo liczna mniejszość uzbecka, która bardzo ucierpiała w czasie rozruchów latem 2010 roku. Przy wjeździe do Dżalalabadu straszy budynek uzbeckiego uniwersytetu spalonego przez kirgiskie bojówki. Ślady ubiegłorocznych zamieszek widoczne są również w Oszu, gdzie spotykam się z miejscowymi władzami oraz lokalnym przedstawicielem kirgiskiego MSZ. Okazuje się, że jest nim dawny znajomy - były pracownik kirgiskiej ambasady w Kijowie.
Główny cel wyjazdu to oczywiście Dżalalabad, gdzie w maju został otwarty świeżo odbudowany polski cmentarz wojskowy. Pochowano tam w 1942 roku zesłańców, którzy zgłosili się do poboru do polskiej armii. Zmarli od chorób i wycieńczenia dwuletnią katorgą na Syberii. Wśród pochowanych są także kobiety i dzieci. Na uroczystości otwarcia niestety nie mogłem być, bo nasz MSZ zrobił w tym samym czasie w Ałmaty naradę regionalną z udziałem sześciu ambasadorów i przedstawicieli centrali. Na miejscu reprezentował mnie konsul generalny z Ałmaty, była też liczna delegacja z Polski. Teraz nadrabiam zaległości.
Widok na centralną część cmentarza z niewielkim pomnikiem upamiętniającym zmarłych od chorób niedoszłych żołnierzy 5 dywizji piechoty armii gen. Wł. Andersa. Fotografia przedstawia stan tuż przed uroczystym otwarciem w maju. Tabliczki są na miejscu, w zielonym domku jeszcze mieszka dozorczyni.
Cmentarzyk, chociaż nowy, wyglądał już na zaniedbany. Zresztą - nie ma co ukrywać - lokalizacja nie jest najlepsza. Ale przecież wyboru nie było. Cmentarz musiał być odbudowany dokładnie w tym samym miejscu, gdzie go w 1942 roku założono, czyli na obrzeżach miejscowego cmentarza muzułmańskiego. Po wojnie został mocno zrujnowany i, jak twierdzą najstarsi mieszkańcy, już na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych właściwie nie było go widać. Obok jest cmentarz prawosławny dla miejscowych Rosjan, których do dzisiaj nie zostało wielu. Cmentarz rosyjski podupadł przez ostatnie dziesięciolecia, wygląda jakby nikt od lat go nie odwiedzał. Zmienił się także przez ostatnie dziesięciolecia charakter okolicznej zabudowy - w osiedlu mieszka ludność kurdyjska. Kurdów przesiedlono tu z południowego Kaukazu w czasach stalinowskich, zdaje się już po wojnie. Zapewne dlatego, żeby mieli dalej do rodaków żyjących po tureckiej i irańskiej stronie radzieckiej granicy.
Widok na cmentarzyk dość ponury. Krowy pasły się na niewielkim wzniesieniu, na szczycie którego odbudowano cmentarz. Dzieci grały obok w piłkę, biegały po pobliskim terenie. Udało im się oderwać od podłoża jedną z tablic, bawiły się nią. Mieszkająca po sąsiedzku dozorczyni po kłótni z mężem przeprowadziła się w inne miejsce i obecnie zagląda tu rzadko, jeśli w ogóle. Polski ksiądz, który pracuje w tutejszej "misyjnej" parafii własnym sumptem próbuje ratować sytuację. Przykleja tabliczki, rozdaje dzieciakom cukierki, żeby przypilnowały porządku i odganiały bydło. Decyduję, że po powrocie do Astany muszę zaalarmować konsula z Ałmaty. Trzeba wyjaśnić sytuację z dozorczynią, postawić parkan, który zagrodzi drogę krowom, umocnić wszystkie tabliczki itp. itd.
W drodze powrotnej z Dżalalabadu do stolicy mijam wieś Boston, jeszcze w Dolinie Fergańskiej w Kirgizji. Tutejsi bostończycy (chyba raczej Bostonowie, bo to także nazwa rodu / plemienia), mają tradycje starsze niż bostończycy z Ameryki, bo sięgające XIV wieku.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz