poniedziałek, 29 sierpnia 2022

Pomoc wojskowa dla Ukraińców nie wystarczy. Trzeba też rozmawiać o historii

Ukraińcy żyją w poczuciu, że to oni niosą tę tradycję ofiar i walki z faszyzmem - podkreśla Jacek Kluczkowski. Dyplomata i historyk mówi też o antyeuropejskim i antypolskim nacjonalizmie sprzed dekad, który ma niewiele wspólnego ze współczesną Ukrainą. Impulsów dla państwowości poszukuje w ostatnich latach ZSRR, w tym w katastrofie czarnobylskiej. Opowiada też o micie "bogatej Ukrainy", który runął wraz z końcem świata zimnowojennego.

 

 

 

 

 

 

 

 

 
Dorota Obidniak: Dla Ukraińców II wojna światowa zaczęła się tak naprawdę w różnych momentach, w zależności od tego, w jakiej części dzisiejszej Ukrainy się mieszka. To może być 1939 rok, może być też 1941. Ale, niezależnie od daty, my, Polacy, mamy sporo problemów ze zrozumieniem historii Ukrainy w tym okresie. A może nie? Może się mylę? Proszę to skomentować.
Jacek Kluczkowski: W kontaktach ze współczesnymi Ukraińcami powinniśmy próbować zrozumieć, jak oni sami widzą II wojnę światową. A oni patrzą na ówczesną Ukrainę, jako na kraj, który spośród wszystkich dawnych republik radzieckich poniósł największe straty w wyniku niemieckiego terroru i w walce z hitlerowcami oraz miał ogromny wkład w zwycięstwo. Oblicza się, że przynajmniej osiem milionów mieszkańców Ukrainy zostało zamordowanych albo w wyniku terroru hitlerowskiego, albo poległo na froncie, w walkach. To oczywiście dotyczy w jakimś stopniu także Żydów – polskich obywateli zamieszkałych na przedwojennych polskich Kresach. Dotyczy także terroru niemieckich okupantów na ukraińskich wsiach. Straty ukraińskie poniesione w czasie II wojny światowej w wyniku starcia z hitleryzmem są dziś przedmiotem dumy.